sobota, 9 lutego 2013

Zimowe sporty ekstremalne

Ten post maił być wczoraj, a że nie było to dziś za to będzie dłuższy.
 Ostrzegam.

Całkiem niedawno chlapnęłam tak po prostu w komentarzu pod postem u Panterki, że prószący za oknem śnieżek to już OSTATNIE PODRYGI zimy. No własnie- następnym razem trzy razy zastanowię się i jeszcze w język się ugryzę zanim palnę coś takiego. Bo to co się u nas działo przez ostatnie trzy dni ,,podrygami,, raczej trudno nazwać. Widoki, owszem, piękne- jak w ruskiej bajce. Malowniczo, bielutko, czyściutko, cichutko...Cichutko tak sobie prószył ten śnieżek, układał płatek na płatku aż powstała gruba i niestety ciężka pierzyna.





 Miło nawet bardzo jest popatrzeć przez okno na takie uroki. Albo podczas spaceru. Bo ruch na świeżym powietrzu jest bardzo wskazany i ja owszem- nawet zażywam.
Spacer to właściwie jedyny sport zimowy jaki uprawiam odkąd skończyłam ...dzieści lat.
Zazwyczaj jedyny. W tym roku nie ma, że nie chcę, nie ma że nie lubię...Zmuszona byłam do wspinaczki wysokogórskiej, wioślarstwa wyczynowego z użyciem łopaty i rzucaniem śniegiem na odległość.
Krótko mówiąc: drabina, łopata i na dach werandy...





Jakiś czas temu siedziałam już na wysokościach , przedwczoraj była powtórka.
Tym razem po odkopaniu samochodu i podjazdu, po godzinie szuflowania a potem kilku próbach, przebiłam się autem do drogi głównej i dojechałam na dwójeczce do sklepu po produkty żywnościowe niezbędne do przetrwania kataklizmu. Wróciwszy ze sklepu zastałam drogę szeroko i pięknie odśnieżoną przez sprzęt do tego przeznaczony. O żesz...!
Ale to i tak lepiej niż podczas poprzedniego ataku zimy. Uporawszy się z tonami śniegu na dachu werandy również zmuszona byłam udać się po zapasy żywnościowe. Jak się mieszka na wsi, na uboczu jest fajnie. Do czasu...Samochód zasypany, drogi praktycznie nie ma bo też zasypana równo i grubo ciężkim śniegiem. W najbliższym sklepie oprócz zziębniętej sklepowej zazwyczaj nic więcej nie ma. Następny taki przybytek dobre dwa km dalej. Niby to niewiele ale w takich warunkach to wyprawa na Kanczendzongę.
Zaraz za domem minęłam malucha sąsiada, który nie bacząc iż drogi nie ma chciał dojechać do domu po pracy. Utknął w śniegu tarasując drogę już na amen. Chłop wstaje w środku nocy, pogina swoim maluszkiem do bazy skąd wyrusza w teren ciężkim sprzętem żeby...ha, ha -odśnieżać. Więc zostawił malucha w zaspie, otuliwszy przednią szybę kawałkiem szarej tektury i udał się najspokojniej na  świecie na zasłużony niewątpliwie odpoczynek.
Następne auto (nie wiem czyje) już nawet nie miało szansy na sprawdzenie czy droga jest czy jednak jej nie ma. 


Tak więc do sklepu brnęłam dzielnie ,,na skróty,,- że niby będzie bliżej to i szybciej. Akurat! Tamtędy to już kompletnie nic nie jeździło, więc raczej kiepsko maszeruje się brnąc w śniegu po d...łydki.
Na drogę powrotną w związku z tym wybrałam główną szosę przez wieś. Może coś będzie jechało, i weźmie i podwiezie..? No i jechało, jechało. I to nie jedno. Co jakiś czas auta mijały mnie sunąc bezgłośnie po śniegu. Tylko jakoś nikt nie chciał być dobrym Samarytaninem i nie pomógł zdrożonemu wędrowcowi. Wędrowczyni. Pomszcząc i złorzecząc pod nosem obrzucałam kierowców bardzo nieładnymi słowami. Może by tak paść na środku drogi i zatrzymać w ten sposób..? E tam..., jeszcze nie zauważą  w zaspie i przejadą. No nikt się nie zatrzymał, nikt! A może to wcale nie przez egoizm i znieczulicę? U nas jest taki teren, że albo jest z górki albo pod górkę. Jadą z góry to ciężko się zatrzymać bo ślisko, a jak pod górę to tym bardziej lepiej nie stawać bo przecież potem auto nie ruszy!
Jest też taka możliwość,że zwyczajnie nikt mnie poznał, bo okutana w różne zimowe bambetle, że tylko oczy mi było widać, przysypana do tego śniegiem przypominałam raczej Yeti niż siebie. Zresztą - kto mnie tu kiedy widział pieszo??? Chyba,że na spacerze ale to w  okolicach lasu ale nie na głównej drodze...
Jak by nie było - nie zatrzymał się nikt, a ja resztką sił dotarłam w końcu niemal o zmierzchu do domu.
W domu zrzuciwszy tony śniegu wraz z odzieniem wierzchnim padłam tuż za progiem na twarz. 
Ostatkiem sił powiedziałam podobno,że ruch na świeżym powietrzu szkodzi. 
A może nawet zabija!

Ciekawa jestem czy ktoś przeczytał do końca...




23 komentarze:

  1. Przeczytałam... i cóż też mieszkam na wsi i na boku... więc :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc doskonale wiesz jak ,,przyjemnie ,, może być. Ale ja nie narzekam.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Przeczytałam i muszę stwierdzić, że tekst napisany świetnie! Nie to, że nie poczułam "dramatyzmu sytuacji" ale po prostu bardzo fajnie napisane, żartobliwie.
    Matko jedyna- mieszkamy chyba na innych końcach świata, bo u nas śniegu jak na życzenie, ot garstka a u Ciebie "urodzaj".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, dzięki.
      Chciałam żeby było zabawnie. Lubię pisać, sporo pomysłów mam w głowie, jednak boję się że nikt tego nie chciałby czytać.
      Pozdrawiam ciepło

      Usuń
  3. Wszystko przeczytałam, zazdroszczę widoków, nie zdroszczę kopania się w sniegu. Ja mieszkam w mieście i po śniegu ani śladu. A jak jest to nie wygląda tak pięknie. Na szczście bo zimę najbardziej lubię na zdjęciach.Życzę dodatnich temperatur. Pozdrawiam. Piesio na zdjęciu podaje łapkę więc ja jemu też:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widoki rzeczywiście wspaniałe i to dosłownie tuż za drzwiami i za oknem. Kopanie w śniegu to ciężka praca ale jest w tym coś z zabawy i przygody, w końcu na co dzień nie muszę tego robić.
      Piesio na zdjęciu to piesia Doda (imię wybrała córka :))

      Usuń
  4. Przeczytalam kazde slowo, obejrzalam dokladnie kazde zdjecie.
    Zycie na wsi ma swoje zady i walety, zima na ogol zady, latem walety. Widoki za oknem sa wprawdze przecudnej urody, ale przy okazji mozna umrzec z glodu, jesli nie ma sie pojazdu gasienicowego, by dostac sie do najblizszego sklepu.
    Ale jak nudne byloby nasze zycie bez takich przygod.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, ha, aż tak dramatycznie to nie było...Po prostu wszystko staje sie trochę trudniejsze kiedy zostaję odcięta od auta. Kiedyś nie było samochodów i nikt nie umarł. A człowiek szybko przyzwyczaja się do dobrego...
      Pozdrawiam

      Usuń
  5. I ja przeczytałam...a czytało się fajnie...Czasami słyszę, że ja mieszkam na zadupiu galaktycznym...no nie wiem, nie wiem ;) Zimę masz urodzajną...i nie zazdroszczę, nawet tych widoków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak na prawdę to wcale nie takie zadupie, no może dla kogoś kto mieszka w mieście i sklep ma po drugiej stronie ulicy.
      Osobiście nie miałabym nic przeciwko zamieszkaniu w kompletnej głuszy bez żywego człowieka w promieniu 100km. Byle bym miała dobry pojazd żeby przedostać się do cywilizacji.
      Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  6. Ja przeczytałam i w dalszym ciągu twierdzę, że ruch na świeżym powietrzu, to samo zdrowie. Zostaw samochód, kup konia i sanie, albo narty biegowe i plecak:) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Konik fajna rzecz, gdyby tylko jeszcze sam potrafił zadbać o siebie. Pamiętam jeszcze jak rodzice i dziadkowie mieli i konie i sanie, i wozy. Teraz jak pomyślę, że czy to swiątek czy piątek trzeba było zwierzęta nakarmić o świcie, wieczorem to samo albo ,,zakładać,, konia do zaprzęgu (bo tak sie mówiło) to myślę że jednak wolę to co teraz mam.
      A rower- tak, latem bardzo chętnie.

      Usuń
  7. Bardzo fajny post - czytało się szybko,ciekawie - czekam na następne przygody :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, gdyby zima nie wróciła, nie byłoby chyba tego posta, bo miałam go w głowie po pierwszej wyprawie do sklepu. Potem śnieg zniknął, uznałam wszystko za przedawnione i trochę mi szkoda było...
      Na pewno jeszcze nie raz będę testować cierpliwość czytaczy...Ale na szczęście nie za często.
      Pozdrawiam :))

      Usuń
  8. Niezła szkoła przetrwania zimy na wsi. Ja do propozycji Kryski dodałabym sanie i psy pociągowe -jak na Alasce:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja już wolę jednak własne nóżki, jeśli już...Dajcie spokój, ile to roboty z taką oranżerią by było!!!
      Pozdrawiam

      Usuń
  9. Przeczytałam. No i dobrze, będziesz miała co opowiadać wnukom !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wnukom... Nie wiem czy by uwierzyły. Moje dzieci czasem nie potrafią wyobrazić sobie jak to było za mojego ,,młodu,,. Wydaje się to nie możliwe i strasznie odległe. Bo w ciągu mojego dorastania tak wszystko niesamowicie się zmieniło. Nie wiem czy uwierzysz ale jako nastolatka jeszcze prowadziłam krowy drogą po kostki w kurzu, boso (no buty już były:))) ale lubiłam chodzić boso) na łąkę, albo do domu, albo pasłam je w rządkach malinowych. Krówka sobie maszerowała ,,kosząc,, trawkę a ja za nią z nosem w ,,Naprzód wspaniali,, Niziurskiego.
      Miłej niedzieli

      Usuń
  10. przeczytałam i czułam się jakbym czytała o sobie ;))) takie są uroki mieszkania na wsi albo na ślepej ulicy pod lasem ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ja i tak nie zamieniłabym tych uroków na miejskie.
      Pozdrawiam

      Usuń
  11. No tak na wsi sielska, anielska ale chyba nie zimą:( Ale mimo tej udręki humor Ci dopisuje, a z tego wniosek, ze życie na wsi jednak jest mniej stresujące niż w mieście. Taka zima w warszawie to też prawdziwy horror, chociaż do sklepu bliżej, faktycznie. Pozdrawiam cieplutko. Ania:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miasto mnie męczy. Mieszkałam krótko w bloku, przyzwyczaiłam się, ale kiedy wróciłam na wieś czuje się o wiele lepiej.Tu jest wolność dla mnie.
      Pozdrawiam

      Usuń
  12. Właśnie miałam jechać w Twoje tereny, ale wybrałam kierunek na zachód.
    Siedzę sobie w hotelu na rynku w Gnieźnie i podziwiam całkowicie bezśnieżne widoki. Zdecydowanie mniej atrakcyjne, ale nie lubię jazdy po śniegu. Dlatego bardzo współczuje nadmiaru pięknych widoków. Jednak pieso widzę zadowolony.
    Pozdrówki.

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze.
Z góry przepraszam bo nie zawsze wystarcza mi czasu żeby na nie odpowiedzieć. Ale zapewniam,że wszystkie czytam uważnie.